poniedziałek, 2 maja 2016

a popierdolę trochę!

Mamy 2 maja, czyli dzień flagi państwowej, a u mnie... dzień największego kaca tego roku. O dżizys! Dawno nie piłem kilku piw jednego wieczora, ale wczoraj postanowiłem zrobić sobie taki chillout. Nie były to byle jakie trunki, bo każdy z nich symbolizował coś z przeszłości. Jako pierwszy wszedł limonkowy Starovar - czeskie piwo, które było częstym przerywnikiem między lekcjami w liceum, a także po nich. Nie zabrakło holenderskiej Bavarii, czyli najtańsze ścierwo jakie piłem w Amsterdamie, acz w Polsce mieści się na wyższych cenowo półkach. No i było jeszcze kilka innych... poranek nieciekawy, bez głębszego zastanawiania się 2000 mg paracetamolu (ave Prince!) i pół litra wody aloesowej - żyję! 


I jak co dzień, budzę się niczym Marek Kondrat w "Dniu świra", patrzę głęboko w biały sufit oddalony od mych ślepi trzy metry i mówię sobie w myślach - "kurwa, znowu to samo". Weltschmerz jak chuj. Niekiedy jeszcze zdarza mi się myśleć o swej godności, którą zapomniałem spakować ze sobą do stolicy i została w rodzinnym mieście. 


Pora prawie obiadowa, żołądek od godziny próbuje Ci uświadomić, że niczego nie trawił od ponad dwunastu godzin, a Ty masz to w piździe, bo nie chce Ci się nawet iść do jebanej Żabki, którą masz na swoim osiedlu i kupić pierdolonej pizzy "ekselent" za 5 ziko, by być jeszcze większym grubasem i przejść na kolejny miesiąc ciąży. Znacie to uczucie?


Brak komentarzy :

Prześlij komentarz